W mocno okrojonym gronie spotkaliśmy się na początku października nad brzegami komercyjnego łowiska w Unichowie. O samym zbiorniku można poczytać na oficjalnej stronie łowiska, ale dla nas, a właściwie dla mnie liczyły się osobiste doznania, bo miałem tam być po raz pierwszy z wędkami. To spore (ok. 20 ha), naturalne jezioro położone przy zbiegu dróg z Kartuz, Bytowa i Słupska z dogodnym parkingiem i wyposażeniem potrzebnym i niezbędnym do urządzenia nawet kilkudniowej, wędkarskiej zasiadki.
Jezioro słynie z dużych karpi, których - co ciekawe - waga jest nie mniejsza niż 5-6 kg. Po prostu gospodarz wody dbał o to, aby ryby były po otwarciu łowiska, bodajże w 2003 r. godne wędki i wysiłku. Zresztą karpie to nie jedyny cel zasiadek wędkarzy z całej okolicy. W wodzie pływają kapitalne karasie, liny i szczupaki żerujące głównie na niemałej płoci. Woda w jeziorze jest przejrzysta, a choć na ciemnym, organicznym podłożu sprawia wrażenie głębszej, jej średnia głębokość nie przekracza 3 metrów. W mniej więcej centralnej części jeziora znajduje się głębokie na ok. 6 metrów ploso, jednak większość wędkarskich zestawów ląduje głównie w odległościach, w których woda ma 2-3 metry głębokości. Z racji bliskości innych, także ciekawych jezior, to unichowskie nie jest zbytnio oblegane, w każdym razie daleko mu z presją do powszechnie znanych zbiorników centralnej Polski... i wg mnie dobrze, choć pewnie właściciele mogą myśleć nieco inaczej.
W czasie Warsztatów spotkaliśmy kilka ekip wędkarskich, zaglądających na cały dzień. Regularnie karpiowała tylko nasza ekipa, choć w cieplejszych porach (sierpień-wrzesień) trzeba odpowiednio wcześniej rezerwować jeden z kilkudziesięciu równomiernie rozłożonych wokół jeziora pomostów. Oglądani przez nas wędkarze to głównie gruntowcy i spławikowcy nastawiający się na liny, karasie i płocie. Łowili je raczej z niewielkim powodzeniem na przynęty zwierzęce, czego być może przyczyną była dość zmienna pogoda, która podobnie jak w innych częściach kraju zmieniała się jak w kalejdoskopie. Takie warunki nie służą ludziom, nie pasują także zmiennocieplnym rybom, które z różnych względów wybierają różne godziny żerowania.
Wokół jeziora prowadzi droga, którą spokojnie można pokonać z niedużym ekwipunkiem (np. spinningowym, spławikowym) jednak na potrzeby karpiowania raczej konieczna jest łódź, którą można na zarezerwowane miejsce przewieźć całość sprzętu i później wykorzystywać z powodzeniem do nęcenia lub wywozu zestawów. W czasie, kiedy przyjechaliśmy w piątek łodzi było pod dostatkiem, dlatego zabraliśmy... dwie. Jedną płynęliśmy, ciągnąc drugą, wypakowaną sprzętem.
Tak wyglądał Lagunowóz Piotra, zresztą inną wersją niż kombi, karpiarze nie są zainteresowani
Po części dlatego, że Piotr (Tubaram) przywiózł go - na dobrą sprawę - dla 4 karpiowych ekip! Dość napisać, że rozpakowywaliśmy ten majdan dobre pół godziny, że o rozstawianiu nie wspomnę. Piotr większość z tych rzeczy, które widać na zdjęciu wiózł specjalnie z Anglii i szkoda, że część z nich nie znalazła zastosowania, przeleżała w pokrowcach, bo z różnych przyczyn reszta wucewujowiczów nie dotarła.
Od czego zacząć...?
Michał (zed) i Marek przywieźli zresztą podobne zestawy, więc sprzętu było łącznie więcej niż w jakimkolwiek lokalnym sklepie karpiowym (w każdym razie na pewno w moim prowincjonalnym mieście). Nie sposób opisać co mieściło się w pokrowcach z naszywkami najlepszych, światowych producentów sprzętu karpiowego (jak warsztaty to z wysokiego "C") i zwyczajnie nie jestem w stanie wymądrzać się na jego temat. Starałem się jedynie notować w pamięci wszystkie ważne (wg mnie) rzeczy, ale prawdziwie specjalistyczny artykuł o karpiowym ABC w światowym, nowoczesnym wydaniu obiecał napisać Piotr po powrocie do Anglii. Tę namiastkę "specimen fishing" postaram się wyłącznie przybliżyć, bez zagłębiania się w szczegóły, żeby nie strzelić gafy.
Widać nas coraz bardziej
Zgodnie z zasadą, że karpiarz rozpoczyna od organizacji campingu rozłożyliśmy noclegownię, czatownie i strategicznie zorganizowaliśmy obóz. W większości przypadków nic w tym dziwnego, robiło się to nie raz, jednak przy karpiowaniu pojęcie "rozbicie obozu" nabiera nieco innego wymiaru... Choćby dlatego, że robiliśmy to we dwóch przez 4 godziny i tak jeszcze przygotowanie łowiska pozostawiając na dzień następny, bo zastała nas noc. Napiszę Wam szczerze, że na te wszystkie klamoty i ich zastosowanie patrzyłem z początku z niedowierzaniem, później z wewnętrznym zdziwieniem przełamanym odrobiną sarkazmu... Starałem się nie okazywać po sobie, żeby nie urazić Piotra, ale wyglądało mi to na czystą fanaberię, że karpiarz musi nie tylko wyglądać, ale i mieszkać po karpiarsku. A tak, zarówno namiot, łóżka, krzesła, parasole, torby, pokrowce, nawet śledzie do namiotu nie tylko projektowali guru dzisiejszego przemysłu karpiowego, ale miały one konkretne zastosowanie. Proszę się ze mnie nie naigrywać, byłem po raz pierwszy w takich wędkarskich okolicznościach i dla mnie to wszystko było jedną wielką magią...
Takich zestawów Tubaram miał dwa
Stanął namiot z pleksiglasowym, przezroczystym przodem, do środka 2 łóżka solidnej konstrukcji, na to śpiwory ze specjalnym mocowaniem do łóżek, nieprzemakalne narzuty, parasol obok namiotu mieszczący także 2 niemniej solidne krzesła. Jedynym moim akcentem był własny śpiwór, w jakże niepasującym do reszty czerwonym kolorze, zabrałem go, bo nijak mi było korzystać z innego, tak osobistego wyposażenia. Nie pasował, bo reszta była naturalnie ciemnozielona.
Na zestawie dla mnie zawisły hangery
Przyszedł czas na pody, tripody, skypody i inne wynalazki, na których umieszcza się, hm... wędki. Kosmos w każdym calu, lekkie, skręcane, poziomowane w każdym zakresie, przemyślane i pasujące do konkretnych warunków (inne są na pomosty, inne na brzegi - niskie, wysokie, krzywe, proste... jeden mętlik). Piotr miał wszystko co potrzeba na rozłożenie 2 zestawów. Ten zestaw to 3 wędki i nikt na karpiarskich łowiskach się temu nie dziwi, tak po prostu jest, a ograniczenia liczby wędek stosuje się na wodach PZW. W takich sytuacjach w uchwyty instaluje się po 2 wędziska. Wędki leżą w specjalnych uchwytach, na elektronicznych sygnalizatorach, które w zależności od ustawień brzęczą różnymi tonami, błyskają lub wysyłają fale radiowe o braniu do odbiornika znajdującego się przy uchu karpiarza drzemiącego w namiocie (można włączyć wszystko lub tylko wybrać dogodne ustawienia wybiórczo).
Z doświadczenia Piotrka zdobytym na Unichowie wynikało, że swingery trzeba dodatkowo zabezpieczyć taśmą, bo brania potrafią być tak energiczne, że karpie mogą powyrywać je z uchwytów
Piotr zmontował jak pisałem 2 zestawy oparte na swingerach i hangerach, bo takie było założenie o stosowaniu różnych sposobów sygnalizacji podczas warsztatów. Na zestawach Marka zamontowane były swingery, jako bardziej uniwersalne (stosuje się je również do sygnalizacji brań i ruchu ryby do brzegu, czyli praktycznie we wszystkich rybich zachowaniach). Po zmontowaniu całości przyszedł czas na wiązanie zestawów. I tu... zabrakło nam światła dziennego, więc Piotr założył jedynie po 2, różne kulki na włosie na każdy zestaw, a czas na eksperymenty zostawiliśmy na dzień następny.
To akurat przygotowany dla mnie zestaw na skypodzie
Oczywiście czas byłby zapewne krótszy, jednak zadawałem podczas tych wszystkich "czarów" masę pytań, a Piotr, jak przystało na prowadzącego warsztaty, ze szczegółami odpowiadał na nie, dodatkowo objaśniając czemu tak, a nie inaczej.
To tylko mniejsza część przepastnych toreb Piotrka, pod krzesłami, w namiocie i wszędzie wokół poukładane były zestawy wszelkiego rodzaju od kwaśnych po słodkie, roślinne i zwierzęce...
Nie będę się już powtarzał, że pytań było dużo, bo wszystko co do tej pory widziałem, jako grunciarz, feederowiec było inne niż to co zamontowaliśmy na karpie. Od powlekanych ciężarków osobliwego kształtu, przez rurki antysplątaniowe, przez przypony, na bezzadziorowych haczykach skończywszy. W każdym razie takiej konfekcji w sklepie nie widziałem (u mnie), albo patrzyłem nie tam gdzie trzeba (teraz będę wyczulony :)
Na koniec rozłożyliśmy 2 podbieraki (na małe i duże sztuki), matę do położenia ryby przy wyhaczaniu i worek do przetrzymywania ryb w razie potrzeby (który niebawem przetestowaliśmy). Wszystko zostało zrobione lub pokryte materiałem delikatniejszym od posiadanej przeze mnie miękkiej ściereczki do okularów. Jednym słowem dla karpi szykowały się "Nights in White Satin", o ile ktoś kojarzy taką piosenkę...
Tak wyglądało nasze stanowisko
O zmroku zestawy poleciały do wody, w miejsca niestety nienęcone z wyżej opisanych powodów. Nie liczyliśmy na duże ryby, choć pewnie każdy z nas miał cichą nadzieję... I nie zawiedliśmy się, bo raptem po godzinie na jednym z zestawów Piotra niebieski sygnalizator zameldował branie, a żyłeczka dostała przyśpieszenia, szybko podążając w przeciwległą stronę jeziora. Szybkie zacięcie i podebranie z pomostu (właśnie do tego są nad Unichowem pomosty, do odciągania ryb z linii zestawów, wsiadania do łódek przy dwucyfrowych okazach itp., rzadziej do rozstawiania karpiowych rodpodów). Sprawcą zamieszania okazał się linek, który trafił do worka. Warunki zdjęciowe w nocy są bowiem niesprzyjające, nie dlatego, że nie można zdjęcia zrobić w ogóle (są przecież lampy błyskowe), ale głównie po to, że błysk flesza dodatkowo stresuje ryby, a nawet je oślepia, dość skutecznie oddalając moment odzyskania przez rybę pełnej sprawności. Znane są przypadki, kiedy taka przestrzelona lampą ryba długo stoi przy brzegu, tracąc orientację i za nic nie chce odpłynąć, choć była holowana i odczepiana łącznie parę minut. Przy pierwszym brzasku lin doczekał się dokumentacji i wrócił do siebie.
W ciągu nocy nie wydarzyło się już nic godnego uwagi. Praktycznie do rana towarzyszyły nam spotęgowane przez wilgoć ryki nawołujących jeleni, a obóz Marka odwiedziły wszędobylskie myszy, które upodobały sobie jego przynęty. Zresztą wokół jeziora rozpościera się mieszany (z przewagą grabów) las o tej porze roku z podszyciem pełnych liści, a w nich dojrzałych grzybów (także opieniek).
Brań było kilkanaście, jednak - jak wynikało z doświadczenia Piotra - w taki sposób, jaki obserwowaliśmy praktycznie do rana, przynęt próbowały karasie, które nijak nie radziły sobie z dużymi (18-20 mm), podwójnymi kulkami. Zresztą na potwierdzenie, na zestawach, na których te brania były, rano wyciągnęliśmy obciumkane skrajne przynęty.
Nazajutrz, razem z kawą dzień rozpoczęliśmy od przygotowywania zanęty... Przetestowanej na unichowskich mieszkańcach, czyli kukurydzy, konopi i granulatu wprost z UK, opisanej na etykiecie maczkiem różnorodnych składników. Samo gotowanie zamoczonego wcześniej ziarna zabrało nam kilka godzin, bo ilości były godne pustych brzuchów członków miejscowej, karpiowej populacji.
Równocześnie Piotr zmontował zestawy do tzw. metody, której karpiarzom nie trzeba objaśniać, a nie-karpiarzom przypominałaby dość specyficzny sposób łowienia z nietypowym "koszykiem" zalepionym plastyczną masą zanętową.
O skuteczności tej metody niech świadczy fakt z kolejnej nocy, kiedy niestety nie do końca zacięta nań ryba (zwyczajnie zbyt mocno przysnęliśmy pozamykani w namiocie i zbieg innych, durnych okoliczności) pojeździła z kulkami w pysku przez kilkanaście sekund, a potem (co już nam się wydaje) zwyczajnie pozbyła się zestawu.
Ta noc nie dostarczyła nam więcej wędkarskich atrakcji, a zasiadkowy czas poświęciliśmy na telefoniczny most Unichowo-Domaniów z uczestnikami równoległej imprezy nad zalewem. Dowiedzieliśmy się, że drugiego dnia nieźle połowili i praktycznie każdy miał na rozkładzie szczupaka i sandacza. Wymieniliśmy doświadczenia i rozstaliśmy się nadzieją, że następny dzień będzie jeszcze lepszy.
Nie wiem jak było w Domaniowie, bo już wieczorem nie dzwoniłem, ale pewnie niedługo przeczytamy relację z pobytu, za to u nas od rana, napisałbym karpiarska rutyna. Przygotowanie zanęty, zasypanie łowiska i tu mała dygresja... Fachowo robi się to kilkoma metodami, dwóch spróbowałem. Po pierwsze, jeśli nie dysponuje się łodzią, można dość precyzyjnie wyekspediować ziarno na znaczne odległości za pomocą "spoda", czyli specjalnej wędki do nęcenia. Upycha się zanętę w odpowiednim koszyku zanętowym i wyrzuca w kierunku umieszczonego wcześniej w łowisku markera. Ten ostatni pozostaje zresztą podczas całej zasiadki, pod warunkiem, że nie zmieniamy z różnych przyczyn lokalizacji.
Zawartość dla wyrafinowanych smakoszy koloru oliwkowo-żółtego
Druga testowana przez nas metoda to wywożenie sypkiej zanęty łodzią. O tyle to dobre, że można ją wysypać na dnie bardzo dokładnie, bo nęcenie koszem wymaga dość dużej wprawy i cierpliwości... W koszyk wchodzi ok. 100 g zanęty (podobno są większe, ale akurat takie mieliśmy). Do donęcania, zwłaszcza kulkami używa się rury wyrzutowej (tzw. kobry) i procy. Jest jeszcze jedna metoda, którą zapewne Piotr pokaże nam na następnych warsztatach. To wywożenie zdalnie sterowanym, pływającym modelem, który zabiera na pokład kilka kilogramów zanęty, a nawet uzbrojone zestawy i kipruje je "na rozkaz sterującego" w odpowiednim miejscu. Póki co, robiliśmy to dość tradycyjnie i ze skutkiem.
Do południa, w związku z tym, że zabrałem spinning z myślą o pływających w Unichowie szczupakach, popłynąłem z Zedem w nieodległe chaszcze w sąsiedniej zatoce. Gałęzi było co niemiara, bo i narwaliśmy kilkanaście zestawów. Jednak nie bez efektu. Najpierw u mnie, a później u Michała przynętą zaciekawiły się przyzwoite drapieżniki. Ja niestety zdjęciem pochwalić się nie mogę, bo tuż przy samej burcie łodzi prawie osiemdziesięciocentymetrowy cwaniaczek wypiął się z haka, za to jego mniej doświadczony kolega nie ustrzegł się obowiązkowi pozowania w rękach Zeda.
Szczupakowe miejsca na Unichowie są doskonałe, bo rzec że książkowe to zbyt mało. Brzegi są mocno zakarczone, specjalnie zresztą właściciel nie usuwa gałęzi, które powstrzymują miejscowych sieciarzy, za to stanowią świetne miejsce bytowania esoxowego rodu. A tych jest sporo, podobno nie brak metrowych (o polityce właściciela zarybiania tylko wyrośniętymi okazami już wspominałem). Sam gospodarz, tydzień przed nami sprawdził pogłowie streamerową muchą, łowiąc właśnie takie wypasione sztuki. Po tej lekcji sądzę, że skoro sezon dopiero się rozpoczął nic nie stanie na przeszkodzie (o ile czas pozwoli) odwiedzić kolejny raz Unichowo w pogoni za solidnym szczupakiem.
Dla mnie I Karpiowiowe Warsztaty WCWI dobiegły końca, tuż po południu miałem pociąg do domu. Pożegnałem nielicznych, acz świetnych uczestników, a Piotr dowiózł mnie do Lęborka.
Praktycznie do samego końca podróży rozmyślałem o tym, czy bakcyl karpiowania w moim wykonaniu ma szansę na rozwój... Trudno powiedzieć, to zajęcie dla prawdziwych pasjonatów, rzekłbym twardzieli z zasadami. Bynajmniej nie chodzi tu o wręcz obowiązek odpowiedniego traktowania każdej ryby i jej wypuszczanie, a o pasję przygotowań do zasiadki (spinning przy karpiowaniu to takie prozaiczne zajęcie, aż mi nieswojo - bierzesz krótką wędkę, pudełko przynęt i... już :), także przygotowania rodziny na co najmniej tygodniową nieobecność, a w końcu na niebagatelne zakupy... Nie mówiłem tego chłopakom, ale po cichu policzyłem (o ceny wyposażenia dowiadywałem się dyskretnie przy okazji rozmów), że każdy ich podstawowy zestaw kosztował kilka tysięcy złotych (bliżej niestety kilkunastu). Jasne, że można - tak jak ja - "wyskoczyć" z czerwonym śpiworem, nawet dobrej jakości, ale jest pewien mankament. Otóż ma się wrażenie zupełnej dysharmonii, zupełnie jakby przyjść na łowisko muchowe z glizdą na haczyku... Ot taki dysonans, dodatkowo świadczący o tym, że do karpiowania trzeba dojrzeć, mieć charakter, po prostu to styl życia. Ta inwestycja to absolutnie nie jest szpan, jakby niektórym mogło się wydawać, sprzęt po takich cenach jest zwyczajnie dobrej jakości, niezawodny w czasie zmagań z rybą, której wielkość i siła nie pozostawia złudzeń. Zresztą proszę zwrócić uwagę, że żadna ze znanych firm konfekcjonujących lub produkujących sprzęt na masowy, wędkarski rynek jak ognia "unika" branży karpiarskiej... Przypadek, czy oczywistość?! Jednym zdaniem - karpiowanie to nie tylko zaawansowany sprzęt i pełny portfel, długi urlop i wolny stan - to wędkarska filozofia, której oddawać się można na wiele sposobów (żona Marka jest doskonałą towarzyszką karpiowych zasiadek, przygotowuje stanowisko, maty, aparat itp. kiedy mąż holuje rybę do brzegu...).
Tak sobie w drodze kombinowałem, a w tym kierunku jeszcze bardziej podtrzymywały mnie kolejne doniesienia od Piotra, Marka i Michała, którzy zostali na kolejne noce. Esemesem otrzymałem następne informacje... Najpierw Marek nie dał rady zatrzymać potężnego karpia, a później wyciągnął 9. kilowca, nad ranem poprawił jego kuzynem.
Następnego dnia (o czym już z domu powiadomił mnie Zed) i Piotr w końcu z powodzeniem doprowadził do maty także dziewięciokilową rybę.
Co najmniej po kilka karpi okazało się tym razem silniejszych lub bardziej doświadczonych niż ich potencjalni łowcy i nie dało się złowić. Marek miesiąc wcześniej zaliczył jednak 12. kilogramowego, którego prezentuję poniżej, bo stwór warty jest pokazania, ale jak zapowiadał autor, w tym roku jeszcze nie koniec bezkrwawego polowania...
W czasie, gdy piszę tę relację obaj panowie umawiają się na spędzenie kolejnego tygodnia nad Wygoninem... Taki to obrany, świadomy kierunek karpiarzy, od jednego łowiska do drugiego w poszukiwaniu tego największego, kolejnego do kolekcji dwucyfrowców, pobicia życiówek, słowem... szukania sensu filozofii karpiarstwa.
Dziękując za wspólny pobyt i niezapomniane, nowe doświadczenia - TJ
Komentarze
Na początku wydawało mi się, że sprzęt karpiowy to szpan i zbędna kilogramy bagażu, jednak po pewnym czasie okazało się, że o ile spędzając jedną noc nad wodą można obyć się bez specjalistycznego ekwipunku to dwie, trzy czy więcej będą już katorgą. Co do cen to każdy może kupić coś na własną kieszeń. Choć przyznać muszę, że oszczędzanie w tym wypadku często prowadzi paradoksalnie do większych wydatków.
Pozdrawiam i gratuluję połowów!
TJ, kapitalny reportaż, bardzo przybliżający inny (dla spiningisty z lekkimi zboczeniami w kierunku spławika), interesujący sposób na kontakt z naturą i rybą.
Pytanko techniczne: na fotkach widzę że owijka na haku nie jest dociągnięta do wysokości końca grotu, tak zawsze robicie czy to specyfika łowiska/przynęty?
TJ, witaj w karpiowym klubie, coś mi się zdaje że łyknąłeś kulkę i odjechałeś jak dwucyfrówka
@Megalodon - waga ma zakres do 25 kilogramów, większych okazów się raczej nie spodziewam :grin
@Ferret - specyfika przynęty i haczyka, używałem haków Drennana Barbel Specialist, krótki trzonek i piekielnie ostre, zestaw zmontowany na plecionce Krystona Super Mantis 25lb. Nie było potrzeby owinięcia trzonka aż do końca, kulka 15mm na sztywnym włosie wystawała dokładnie tak jak powinna.
@Wieszak - żałuj... następne Warsztaty za rok :cry
@Puzio - Sławku, mam nadzieję, że w przyszłym roku spotkamy się nad Bugiem. P.S. Mnie też ten garnek bardzo się podoba... :grin
@All - po powrocie do UK tak jak obiecałem - napiszę serię artykułów poglądowych o karpiowaniu ;)
owijka na haku nie jest dociągnięta do wysokości końca grotu,
Mechanika zestawu jest taka, ze nie musisz owijać trzonka tak głęboko, nie ma to znaczenia, ważne aby plecionka wyłaziła z oczka haka z odpowiedniej strony czyli od ostrza w dół a nie jak można błędnie zrobić czyli w górę.Cytat:
Piotrze, nie mogę żałować tego, co mnie ominęło z przyczyn ode mnie niezależnych. Po prostu jest mi przykro, że mnie taka przyjemność ominęła :( ...
Reuben Heaton Scales
Firma z długoletnią tradycją i ustaloną renomą. Można poszukać jeszcze wag firm Giant i Salter, z tym że oni specjalizują się raczej w wagach przemysłowych.
P.S. A nie możesz zamówić sobie dźwigu samojezdnego z wagą na żurawiu?? :grin :grin :grin
Jeśli sie jednak zdecyduje, to może mógłbym poprosić Cię o pomoc w zorganizowaniu przerzutu przez wielką wodę?
Zastanawiam się tylko, jak to wszystko udźwignąć, żeby zważyć rybę ... :)
P.S. Wejście na plażę to wąska scieżynka między wydmami. Dźwig z żurawiem odpada :sigh
Scales Galore
:)
no chyba że koniecznie chcesz i pożądasz wagę z angielskim Union Jack - jeśli tak, to zajmę się tym tuż po powrocie do UK.
pozdrawiam
Pozdrawiam.
Piwoniusz!! Ja Ciebie kochać, a niech inne blade lica myślą, co chcą, już nie dam rady czytać Twoich komentów :x
Faktycznie pełen profesjonalizm w Waszym łowieniu, jestem pod wrażeniem. A czytając widzę obok siebie siedzącego z feederem.
I przede wszystkim gratuluję przepięknych ryb. Bajka!!!
P.S. I niech ktoś mi znów zarzuci, że na moje tyczkowanie zabieram dużo gratów
Dodam jeszcze, że takich praktycznych rozwiązań w profi karpiarstwie jest cała masa, Piotr obiecał napisać artykuł (kilka jeśli będzie trzeba) o nowoczesnych rozwiązaniach, a ja będę wtrącał swoje 3 grosze właśnie tych wynalazków, bo wg mnie nie tylko ułatwiają życie, ale są dowodem na dbałość (niestety zachodnich) producentów sprzętu o użytkownika, jego przywyczajenia i użyteczność produktu. Jestem tym bardziej zachwycony, że przykłady z krajowego, niedojrzałego rynku handlu \"chińszczyzną\" nieraz przyprawiają mnie o ból głowy.
Tylko gdzie kupić trochę czasu w kolorze khaki.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.