Pewien mój znajomy przy okazji inauguracji roku akademickiego stwierdził, że "rybactwo to relikt przeszłości". Siedzi sobie teraz na obczyźnie, pracuje w firmie biotechnologicznej, hodując myszki do doświadczeń.
W kraju tym są tylko kluby wędkarskie (czyżby?), hodowle ryb, agencja zarządzająca wodami i nie ma żadnego rybactwa śródlądowego. Co ciekawe, znajomy ten przeszedł całą ścieżkę edukacji rybackiej – od szkoły średniej aż po studia wyższe. Zgadzam się z tym stwierdzeniem, ale tylko połowicznie. Nostalgiczne rybołówstwo spotkać możemy już tylko na obrazach m.in. Turnera czy Wyczółkowskiego, na pożółkłych fotografiach, w starych podręcznikach, w legendach. To są właśnie relikty przeszłości, które chronimy w muzeach.
W rybactwie natomiast najważniejsze są ryby, a nie rybacy czy wędki i inne narzędzia do łowienia ryb. Rybactwo śródlądowe, jakbyś już szanowny Kolego zapomniał, to wiedza o rybach i środowisku, w którym żyją. Wiedzę tę można wykorzystać na wiele sposobów. Dzięki niej możemy traktować ryby np. jako pożywienie albo jako źródło „sportowych osiągnięć”. Możemy również wykorzystać ją do ochrony ryb przed nami samymi, bowiem to nie narzędzia czynią zniszczenie w przyrodzie, tylko człowiek i jego decyzje. Dlatego mamy również różne instrumenty chroniące przed złymi decyzjami, a do których należą m.in. agencje zarządzające i instytucje. nadzorujące a także naukę, która wspiera merytorycznie te podmioty.
Rybactwo w poszczególnych krajach jest pochodną zasobów wód i ryb, a także uwarunkowań środowiskowych, społecznych, kulturowych i ekonomicznych. Dlatego mamy inne rybactwo na Słowacji, w Czechach, w Wielkiej Brytanii, a jeszcze inne w Finlandii, Szwecji, Niemczech, Polsce i na Ukrainie. Dopóty posiadamy wody, w których żyją ryby, dopóki będzie istnieć rybactwo. Parafrazując – rybactwo to stan umysłu.
Komentarze
Domyślam się, że felieton miał być polemiczny do czyichś spostrzeżeń, ale na dobrą sprawę, bazując tylko na informacjach medialnych światowe rybactwo (rybołówstwo) morskie zawłaszczone zostało przez przemysł, a nawet gangi i układy mafijne w niektórych miejscach globu, zaś śródlądowe w szybkim tempie zmienia się w jakąś formę tuczarni zaliczanych do tzw. akwakultur. Żeby być właścicielem takiej fermy nie trzeba być ani rybakiem, ani ichtiologiem, za to trzeba mieć pieniądz i koneksje.
W tym sensie rybactwo w istocie można już nazwać schyłkowym.
Wola większości jest taka: "rybacy precz!" Podmiotem są ryby ale jak napisałem rybactwo jako takie w naszym kraju nie broni się jako przydatna i doceniana przez ogół społeczeństwa gałąź gospodarki, czy też jako sztuka gospodarowania i eksploatacja zasobów rybnych. Wystarczy o to zapytać te 4 % wędkujących w Polsce (a to ogromna liczba) i świadczy o tym choćby brak zainteresowania wspomnianym kierunkiem studiów. W związku z tym podtrzymuję zgodę ze stwierdzeniem, że w obecnym kształcie "rybactwo to relikt przeszłości".
Wola większości wędkarzy czy społeczeństwa?
Jeśli zupełnie pozbędziemy się osób, które mają jakiekolwiek pojecie o rybach, to kim ich zastąpimy?
Np. w regionie Mazur liczba rybaków spada drastycznie, zaś popyt na rybę w sezonie wakacyjnym utrzymuje się dość duży. Z tej koniunktury korzystają osoby posiadające wędki. Mechanizm jest prosty - restauracja lub inny obiekt kupuje w gosp. rybackim trochę świeżej ryby, dzięki czemu posiada fakturę.... Resztę łatwo się domyśleć. Własnie trwa sezon na okonia na WJM i nie problem spłynąć z 15 kg ryby dziennie. Szara strefa i lokalne skupy ryby to nie tylko specyfika Mazur ale również znany problem przy Zalewach Szczecińskim czy Wiślanym.
Gdyby kierować się tzw. "głosem większości" to pomimo rygorystycznych zakazów i limitów wszystkie jeziora i zbiorniki zaporowe dopakowane byłyby karpiem handlowym jako jedynym materiałem zarybieniowym (no, może z wyjątkiem wód pstrągowych zasiedlonych … tęczakiem). Tak w "większości" wygląda głos "większości". No, przepraszam - miłośnicy spinningu wymusiliby jeszcze pakowanie handlowego szczupaka z hodowli stawowej, który po tygodniu podlegałby eksterminacji. To ONI (większość) płacą i wymagają.
Swoją drogą to totalny paradoks, że najstarszy zawód świata (bo za taki uważam zawód rybaka) zanika na naszych oczach, kiedy inny, który z przyzwoitości nie będę określał nazwą kwitnie i rozszerza zasięg na nowe obszary życia. I to bez specjalistycznego szkolnictwa …
Temat dotyczy rybactwa. Z mojej strony krótko. Jak tu czytam, nad jego sensem zastanawiają się ludzie z branży. W większości nie widzą jego sensu wędkarze. Nie garną się do niego młodzi adepci. Niewątpliwie jest to schyłek tej branży w dotychczasowym modelu.
A rybactwo zapewne przetrwa, jak to napisał Rybal, tak długo jak długo będą … ryby ( nie rybacy, choć również wędkarzy kiedyś tak nazywano, i być może nazywać się będzie, jeśli oprócz wędek jakieś ostatnie ryby będą ich atrybutem).
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.